Mały przewodnik duchowy

Historia

Zanim przejdę do tematu dbania o włosy, mam przeczucie, że powinnam wam najpierw pokazać swoje. Cóż, nie bez powodu mówiłam, że pragnę założyć temat: "Z życia brunetki". Sama nią jestem. Tak, brunetką
*Choć ogółem każdy wypomina mi ciemny blond, ale nie, sio z tymi ludźmi :D

HISTORIA MOICH WŁOSÓW
  Gdy byłam młodsza moje włosy rozkwitały. Kojarzycie te małe, puszące się pukle u dzieci? Coś bardziej w stylu baby hair? Tak, to były właśnie moje włosy. Nie były co prawda kręcone (daleko im do takich), ale nie mogę ich nazwać 'prostymi jak druty'. Ogółem całe były prościutkie, ale ich końce pięknie się wywijały. I nie było to oznaką zniszczenia. Taka po prostu była ich natura.

W podstawówce były odrobinkę mniej zachwycające, ze względu na to, że urosły i ich piękne wywijane końce stały się całkowicie proste. Jednakże wciąż nie były to włosy ZŁE. Bo jak można nazwać włosy gęste o błyszczącej tafli złymi? Nie można (świetna odpowiedź 😀)! Co prawda brakowało mi tych 'dziwnych' końcówek, ale co poradzić... Włosy miałam zdrowe? Miałam! A gęste? Owszem! Cóż z tego, że proste.


A najgorsze dopiero przed nami...
W końcu zachorowałam na pewną chorobę (nie będę tutaj wtajemniczać Was w którą). Moje włosy stały się o wiele słabsze pod wpływem cudownych lekarstw, które, jak później się okazało, nie dały żadnego efektu. Moja mama wydała werdykt: "Musimy ściąć to coś" (obrazą by było nazywać to włosami). Trudno jest przedstawić jak sfrustrowana byłam w owym momencie. Nie obyło się bez łez na krześle fryzjerskim. Nie, naprawdę. Wyłam jakby mnie zabijali. Choć śmierć w tamtym momencie wydawała mi się o wiele mniej straszna...
Gdy teraz o tym myślę, wydaje mi się głupie płakać za włosami, które rzecz jasna odrosną. Ale w tamtym momencie Piegus czuł jak jego życie upada. Jak coraz bardziej się stacza. Jak ludzie wokół niego ciemnieją, zbaczają z dobrej drogi... Tak, tak wciąż gadamy o włosach.

Patrzę na swoje włosy z kiedyś i myślę: "Czy to ta sama dziewczyna?". Te dość gęste, lśniące kłaczki... Gdzie one? Ogółem włosy były cienkie jak makaron, a grzywka miała 3 włosy na krzyż. Lśniące? Tego też już nie było... No, chyba że weźmiemy pod uwagę zbierający się na nich tygodniowy tłuszcz - ale to już inna bajka.


W końcu po dość długiej terapii Piegusowi udało się wykręcić spod władzy lekarstw i super przystojnego doktora (wciąż za nim tęsknię...). Niestety, mojej mamie bardzo spodobały się moje krótkie włosy - gratuluje świetnego gustu, matko - i torturowała mnie nimi przez całe ostatnie kilka lat podstawówki, czyli w klasach 5 i 6.


Gimnazjum - czas buntu. Ogółem nie pamiętam bym kiedykolwiek jako tako sprzeciwiała się mojemu dyktatorowi, jakim jest matka. Jednak w tej kwestii nie miałam wyboru. Długo to trwało i nie obyło się bez łez, ale w końcu dostałam zgodę na zapuszczenie moich kłaczków. Jak sobie wymarzyłam do końca 1 klasy gimnazjum zapuszczę włosy poza łopatki. Tak... No właśnie, tylko jedno "ale". Nikt wcześniej nie wspomniał mi, że zapuszczanie włosów jest tak cholernie trudne!

Dość łatwo się o tym przekonałam. Patrzyłam na zdjęcia dziewczyn z internetu i pytałam sama siebie: "Piegusie, co jest z tobą nie tak? Jak śmiesz nazywać się kobietą?" Zwątpienie w swoją kobiecość to jedno. Obsesyjne dbanie o włosy to drugie. Słyszeliście/ słyszałyście kiedykolwiek o tzw. przedobrzeniu? No cóż, to właśnie to, co w tamtym momencie zrobiłam. Tylko wtedy Piegus nie za bardzo o tym wiedział. Oleje wydawały mi się takie zdrowotne, że z chęcią nakładam tego 2 tony na włosy cienkie jak kartka papieru. Nie wspomnę jak źle się to skończyło.
A zresztą! Na początku efekt był nie zły. Rzecz jasna nie taki, jak przedstawiają to internautki, ale lepiej niż zwykle. To już coś, nieprawdaż?
Tyle się naczytałam o słynnym "olejowaniu". To co? Może i moja pora spróbować? Ciekawość wygrała. Już niedługo w mojej codziennej pielęgnacji (której nie miałam) zagościł olej rycynowy. Czytałam o nim tyle pozytywnych opinii. Ale tylko 3 fakty mnie do niego skusiły. Mianowicie: 
1. Że  zagęszcza włosy.
2. Że je przyciemnia.
3. Że szybciej rosną.
Idealny! Tak przynajmniej wtedy myślałam. W końcu miał wszystko, co było mi potrzebne. A wraz z tym wszystkim również okropną, gęstą konsystencję, którą nigdy nie umiałam domyć! Oczywiście zbyt wyolbrzymiłam to sformułowanie "nigdy". Raz czy dwa mi się udało. Nie zmienia to jednak faktu, że wypadających włosów przybywało, a ich rośnięcie wcale nie zmieniło biegu. Jeśli chodzi o przyciemnienie to nie za bardzo na to wtedy zważałam, biorąc pod uwagę fakt, że codziennie widziałam wannę pełną ludzkich włosów. Po prostu nie było to dla mnie istotne.
Chwyciłam za olej lniany - pudło. Za naftę - ... Za szampony z najwyższych półek, luksusowe odżywki - nawet nie wspomnę jak zwiodła mnie ich 'ekskluzywność'.
 A dzisiaj? Więc jak się skończyła ta historia moich włosów? Trwa nadal. I w tym oto blogu mam zamiar ją wam przedstawiać. Mogę Was jedynie zapewnić, że jest lepiej. Że to jakby obrót o 360 stopni, jak i również pragnę podzielić się moją wiedzą i tajnikami z tymi, którzy również przeżywają włosowy kryzys.

 Buzi 💙
Piegus  
P.S. Ta choroba to nie rak. I nie, nie miałam chemioterapii... Ciekawe ilu z Was tak pomyślało 😎 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz